SZARA GĘŚ (Kraków)


Było to już troszkę czasu temu. I było bardzo zimno i okrutnie na dworze. Jednak wrażenie, jakie zrobiła na mnie restauracja Szara Gęś, pozostało niezatarte do dzisiaj. I chociaż był to krótki lunch i tylko lunch, to jest wart każdego napisanego słowa.

Zazwyczaj jak wiecie, piszę o pełnej karcie menu, o atmosferze, o jakie emocjach lokal na mnie wywarł. Wydawałoby się, że 3 daniowy lunch składający się z sałatki, dania głównego i deseru (zestaw 59 zł) nie jest niczym, co może zachwycić, a jednak! Przede wszystkim sama restauracja jest jak dzieło sztuki. Kiedy o niej myślę, oczyma wyobraźni widzę fresk: każda sala, ludzie, gest, namalowany jest na tym ściennym obrazie z niezwykłą lekkością. Wszystko jest piękne, wypieszczone, urządzone z cholernym gustem, którego tu i z tego miejsca zazdroszczę. To samo dzieje się na talerzu. Niby lunch, ale nie lunch. Umówmy się. Lunch kojarzy nam się z szybką formą przekąski. I tak jest, chociaż tutaj możecie zupełnie zapomnieć, że to lunch.

Talerz jest bogaty nie tylko w doświadczenia estetyczne, ale i kulinarne. Ja byłam w okresie, kiedy rządził dzik, fioletowy ziemniak i nieziemskie ciastko czekoladowe. W tym miesiącu znajdziecie coś innego, niemniej jednak wyrafinowanego. I to mnie urzekło. Przyznam się Wam, niechętnie piszę o „wycinku” w restauracji i zazwyczaj tego nie robię, ale moja intuicja podpowiadała mi, że lunch w „Szarej Gęsi” będzie zaskakująco dobry. I był dokładnie taki, jaki się spodziewałam. Perfekcyjny.