Restauracji HALKA. Zazdroszczę Wam. Zazdroszczę Wam, bo zbliżają się ferie i na pewno masowo odwiedzicie Zakopane. A jak już w Zakopanem będziecie, to zadajcie mi pytanie: gdzie najlepiej zjeść? Wtedy Wam odpowiem, że w Restauracji HALKA. Tam poznacie nie tylko szaloną odsłonę kuchni polskiej, ale przede wszystkim góralską gościnność. Wyjdziecie z sytym brzuchem i uczuciem odbytej uczty. Bo właśnie takie powinny być restauracje w kurortach!
Nie czarujmy się. Przyjeżdżamy w takie miejsca jak Zakopane, aby odciąć się od codzienności. Spacerujemy-chociaż normalnie nam się to nie zdarza, zwiedzamy-chociaż ostatnio w Muzeum byliśmy… nie bardzo pamiętamy, kiedy i w ogóle jesteśmy inni. Bardziej otwarci na przyjemności, bardziej ulegli i skłonni do szaleństw. I bardziej niż zwykle, zwracamy uwagę na to, co jemy. Szukamy miejsc z klimatem, miejsc, o których będziemy pamiętać jeszcze długo po powrocie do szarej rzeczywistości, i o których będziemy opowiadali naszym znajomym. Ja takie miejsce w Zakopanem znalazłam i z przyjemnością dzielę się z Wami o jego istnieniu.
Jest piękne! Cudowne połączenie drzewa z kamieniem.
Ogromny kominek z fotelami do posiedzenia (na przykład z jakąś nalewką w ręku), mnóstwo detali, regionalnego rękodzieła. Wzrok błądzi po całej restauracji i co chwile napotyka na coś dizajnerskiego, niespotykanego jak np.: obrazy z drzewa. Fantastycznie przebywa się w pomieszczeniach, gdzie tradycja miesza się z nowoczesnością. Atmosfera jest lekka, nieco rautowa-głównie zasługa to doskonałej obsługi. Elegancko ubrana, śmiało ingeruje w Wasze niezdecydowanie. Zna doskonale menu, wie co polecić, wystarczy kilka pytań, by odkryła Wasze gusta kulinarne. Potrafi fantastycznie dobrać wino do potraw, a na koniec poczęstuje Was rodzimą nalewką.
A jedzenie? Obłędne!
Każde danie wygląda jak małe dzieło sztuki! Naprawdę nie mogłam przestać się zachwycać wykonaniem każdej potrawy a co więcej, mieszaniną smaków. W pudrze ukryty jest smak oscypka, przez krem z raków przebija koniak, a przepiórka rozpływa się w ustach i obłędnym sosie. I jak na prawdziwego Szefa Kuchni przystało, menu zmieniane jest sezonowo, znajdziecie również w nim wkładkę z aktualnymi rarytasami, na jakie pozwala nam pora roku. Ja skusiłam się jeszcze na śliwki pod kruszonką z lodami. Niby taki klasyk a wszystko w tym deserze było inne. Nawet, teraz kiedy wracam wspomnieniami do tej kolacji, mam ochotę wsiąść w auto i pojechać tam w tej chwili. Bo liczy się klimat, liczą się ludzie i liczy się przede wszystkim uczucie, że to nie była kolejna kolacja, w kolejnym fajnym miejscu.
To była prawdziwa uczta.
Biesiada, jaką wspomina się jeszcze przez długi czas, bo na talerzu odnajdziecie te smaki i takie zapachy, które na długo zapadną w Waszą pamięć. Koniecznie zajrzyjcie do galerii zdjęć restauracji. Mój skromny Iphone nie był w stanie oddać magii obrazów na talerzu, jakie serwuje Michał Lelek.