Jadąc na tą recenzje, myślałam: „czym zaskoczy mnie kolejne miejsce”? I czy w ogóle to możliwe. Obejrzałam ostatnio tyle różnorodnych agroturystyk, wszystkie miały w sobie coś szczególnego, fajnego, ale zaczęły być powtarzalne. A tak sobie ponarzekam: w każdej dobre jedzenie, każda świetnie wyglądała, każda w nietuzinkowym klimacie. Jak żyć nie? I oto jadę nad morze i myślę sobie, że może mnie już nic nie czeka?
Najczęściej bywam nad morzem lub na Mazurach. Śmieje się sama do siebie, że nadrabiam wszystkie lata niebywania po tej części Polski. I braki w wiedzy geograficznej. Bo to, że Jeziorownia usytuowana jest pomiędzy morzem a jeziorem. I że w ogóle jeziora (patrz Kąty Rybackie) są również dość częstymi akwenami nad morzem, dowiedziałam się właśnie z tego pobytu. To jest prawdziwy czad jednego dnia łowić ryby słodkowodne, a 2 km później jeść słonowodne stojąc na piasku i słuchając fal uderzającego o brzeg Bałtyku. No czad! W ogóle to miejsce jest niesamowite!! Od początku…
Jeziorownia to kompleks pięciu, cudnych domeczków.
Nie domków. Domeczków. Są tak piękne, zgrabne, że ma się wrażenie jakby z jakiejś bajki. Każdy z nich ma taras. Przestrzeń wokoło siebie. Tak można swobodnie rozmawiać, nie bojąc się, że sąsiedzi podsłuchają, co tam w Waszym życiu się dzieje. W środku miazga! Jeśli o mnie chodzi i o mój stosunek do wnętrz, to dokładnie wprowadzam się tam i mieszkam. Tyle.
Nie ma ani jednej rzeczy, którą bym zmieniła. Łukasz z Martyną-właściciele Jeziorowni, mają wyjątkowo wysublimowany gust i tworzą przepiękne wnętrza. Znajdziecie w nich, totalne zamiłowanie do tego, czym się zajmują (Łukasz jest po oceanografii) i wykorzystanie codziennych sprzętów ich pracy wkomponowanych w dizajn. Nie powiem Wam jakich. Szukajcie. Do tego domki są duże, przestronne, mają salon i łazienkę z sauną na dole. Na górze sypialnie i dodatkową łazienkę. Bardzo to wygodne. Naprawdę mogę sobie wyobrazić, że przyjeżdżam tam na dłużej niż dwa dni, bo komfort, jaki oferują, przerósł moje oczekiwania, jeśli o agroturystyki chodzi.
Jednak to nic! Sama wieś, w której znajduje się Jeziorownia, to umówmy się-dziura zabita dechami. Jest jeden sklep, blisko a na skróty przez płot to już w ogóle, parę innych jakiś tam skupisk ludzkich-nawet morza nie mają za płotem. Trzeba do niego jechać całe aż 3 km, a potem można już się lansować na deptaku w Kubotach pomiędzy gofrem a balonami z helem. Nie dobra, jeśli to Twój klimat proszę, nie czytaj już. Większość nadmorskich miejscowości jest straszną cepelią dla mnie osobiście nie do zniesienia. Ale…
Można też pojechać nieco dalej niż Jarosławiec i rozkoszować się piękną dziką plażą wysadzaną kolorowymi kamieniami.
W marcu morze jest ciężkie, z wielką siłą odbijało się o brzeg wybrzeża. Moment, w którym stanęłam na plaży, był takim, który przywołuje, zawsze odpowiadając Wam na pytania „jak mi się chce jechać tyle km, czasu nad morze na dwa dni”. Właśnie dla tego momentu warto. Dla tych kilku, kilkunastu minut spędzonych na plaży. I dla Jeziorowni! Bo moi mili, jeziorownia ma swoje jezioro ha! Tyle ile dowiedziałam się o rybach przez te dwa dni, nie pojęłam przez całe swoje dotychczasowe życie. Łukasz jest hm.. Strażnikiem jeziora o! No tak, bo słowo Rybak, jak i zawód kojarzy się wszystkim z kutrami, łowiskami, wędkowaniem etc. No też. Jednak tutaj praca rybaka to głównie pilnowanie, aby w jeziorze były ryby, żeby było im dobrze, żeby na nie nie kłusować i aby równowaga w przyrodzie była zachowana.
Na wyprawie z Łukaszem nie ma też głupich pytań. Mnie też ciekawiło czy ryby pływające w jeziorze wpływają do morza (ponieważ jest ujście) i na odwrót. No co? Nie mówicie, że się nie zastanawialiście nigdy nad tym. I tak zdarza się. Oczywiście przy okazji legła w gruzach moje dziecięce wyobrażenie na temat duszy ryby, którym okazał się pęcherz pławny. Dziękuję ci Tatusiu za lata utrzymywania we mnie przekonania, że kiedy patroszyłeś rybę po naszym wspólnym wędkowaniu to, wypuszczałam na rzekę jej duszę.
Kocham cię za to i taką wersję będę wpajać młodszym pokoleniom.
Z całej wyprawy będącej tylko skrawkiem, jakim mogłam poznać, jeśli o ten zawód chodzi, najbardziej zafrasowały mnie ręce. Jak oni to robią!! Przecież niezależnie od pory roku woda jest nieznośnie zimna, jeżeli tyle godzin trzyma się w niej ręce. Bo tu nie ma maszyn. Tu człowiek przepatruje każde oczko sieci, przez jego dłonie przechodzą dziesiątki ryb. Godzina z życia rybaka była godziną pokory z mojego życia. Wiedza, jaką posiada Łukasz, jak również bogactwo jeziora podawana jest tutaj codziennie również w restauracji (czynnej niestety tylko latem, ale wierzę, że pojawią się moce przerobowe i to się zimieni-będę dawać Wam znać) lub po prostu, można poprosić o świeżą rybę a przy okazji dowiedzieć się o rosole z węgorza (Łukasz wiem, że to czytasz, nie odpuszczę ci przepisu na pewno!). Ślinka mi cieknie na samą myśl, bo ja uwielbiam ryby.
Dla mnie to miejsce jest taką wisienką na torcie wypoczynku. Piękne domeczki, fajnie zagospodarowane miejsce, świetna baza wypadowa nad morze, „własne” jezioro i świeże ryby. I świetne towarzystwo właścicieli. Będę wracać!